poniedziałek, 30 czerwca 2014

Antologia "Mężczyzna w zielonych spodniach"


Rzadko sięgam po antologie, jednak ta książka wzbudziła moje zainteresowanie już samą koncepcją. Jeden  bohater i osiem spojrzeń na niego, osiem alternatywnych rozwiązań i osiem sposobów na przekazanie jego historii. Wiedziałam, że ze względu na kilku autorów opowiadania będą zróżnicowane stylistycznie, gatunkowo i tematycznie.

„Ktokolwiek zna mężczyznę, który błąkał się w okolicy od piątku xx.xx.xxxx, proszony jest o kontakt z najbliższa placówką policji lub o informację pod numerem xxx.xxx.xxx. (...) Ubrany w czarną wełnianą kurtkę i zielone spodnie. Jego zachowanie może zwracać uwagę. Mężczyzna mówi do siebie, porusza się niespójnie. Jest lekko ranny w głowę”.

Kartki z tą informacją wisiały niedaleko krakowskich Plant. Kim jest zaginiony mężczyzna? Dlaczego został ranny w głowę? Te pytania nasuwają się same. Jednak jest w tym apelu coś szczególnego, co przykuwa uwagę, a mianowicie brak konkretnej daty i numeru telefonu. Dlaczego? O tym nieco później.

Czy zaginiony jest gdzieś w Krakowie? Może w Nowym Jorku? Na komisariacie? Chyba miał jakąś rodzinę? Nie? Był samotny? Może wcale się nie zgubił? Może nie chce, by go szukano?

Niemal każde z opowiadań przykuło moją uwagę, a to pomysłem, klimatem czy zaskakującą puentą.  Jedne pochłaniały mnie bez reszty, inne wymagały ode mnie nieco skupienia, niektóre nie trafiały w mój gust. Oczywiście mam już swoich ulubieńców. Wymienię tutaj tylko dwa opowiadania, żeby nie zdradzać za wiele. „Niespójny” autorstwa pani Melanii Kapelusz to opowiadanie, w którym bieg wydarzeń poznajemy z perspektywy mężczyzny w zielonych spodniach. Bohater jest samotny, zagubiony i znerwicowany. Autorka doskonale „przelała” na papier tę nerwowość. Krótkie zadania, czasem pojedyncze wyrazy występujące dość chaotycznie. Fragmenty myśli, urywane, niekończone. Momentami ciężko jest odróżnić czy bohater opowiada o tym, co widzi czy o tym, co siedzi mu w głowie. A może jest chory umysłowo? Kolejnym moim ulubieńcem jest opowieść autorstwa pan Ewy Agnieszki Frankowskiej „Końcówka”. To opowiadanie nieco zbiło mnie z tropu. Miało być o błąkającym się mężczyźnie. Zamiast tego są koty, psy i króliki, które stadami wdzierały się do największych miast.  Zdradzę tylko tyle, że główny bohater w końcu się pojawia z ważnym przesłaniem. Jakim? O tym musicie przekonać się sami, powiem tylko tyle, że puenta kojarzy mi się z piosenką zespołu Hey „Pea Sorela”.


Wspomniałam, że moją uwagę zwrócił fakt, że w ogłoszeniu nie było konkretnej daty i numeru telefonu. W moim odczuciu jest to pewna wskazówka do interpretacji. Otóż mężczyzna w czarnej kurtce i zielonych spodniach jest postacią uniwersalną Każdy może być tą osobą, bo każdy ma taki moment w życiu kiedy się gubi. Nie dosłownie. Czasami gubimy się w życiu szukając swojej drogi; gubimy swoje pragnienia szukając na siebie pomysłu; gubimy się w ocenie innych i tego, co w życiu jest najważniejsze. Czasami warto poczekać, aż ktoś zacznie nas szukać.

„Mężczyzna w zielonych spodniach” to propozycja dla wielbicieli krótkich form, ale nie tylko. Ci, którzy lubią snuć domysły i tworzyć alternatywne wersje poznanych historii także powinni być usatysfakcjonowani. Kto może zatem czuć się rozczarowany? Każdy czytelnik, który lubi klarowne rozwiązania oraz oczywiste zakończenia. 

 Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czerwona Papuga
 


E. Szawul, G. Wojcieszko, M. Pecyna, E. Jedrych, M. Kapelusz, E.A. Frankowska, P. Karbowniczek, J. Machałowska - Mężczyzna w zielonych spodniach

Ilość stron: 172
Wyd. Czerwona Papuga 2014

piątek, 27 czerwca 2014

Louise Penny "Zabójczy spokój"


Idylliczne miasteczka czy wioski, gdzie żyje się spokojnie i dość przewidywalnie bardzo często stanowią tło dla rozmaitych opowieści. Takie niczym niezakłócone otoczenie doskonale wyostrza tę ciemniejszą stronę społeczności, która zazwyczaj ma niewiele wspólnego z tym bajkowym obrazkiem. Na taki kontrast zdecydowała się Louise Penny pisząc „Zabójczy spokój”. 

Three Pines to małe kanadyjskie miasteczko, gdzie właśnie trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, zatem ta sielska, rodzinna atmosfera sprawia, że miasteczko zdaje się być jeszcze bardziej idealne. Ale jak wiemy ideałów nie ma. I tak jest i tutaj. Ten perfekcyjny obraz, jakby wyjęty z pocztówki jest tylko pobożnym życzeniem mieszkańców, gdyż większość z nich ma wiele trupów w szafie. Tuż przed świętami tradycyjnie odbywa się mecz curlingu, jednak ten na długo pozostanie w pamięci mieszkańców, gdyż właśnie wtedy dochodzi do zbrodni wydawać by się mogło niemożliwej. Na zamarzniętym jeziorze porażona prądem zostaje CC de Poitiers. Kim jest morderca i dlaczego zadał sobie, aż tyle trudu by w tak wyrafinowany sposób ją uśmiercić? Odpowiedzi na to pytanie szuka inspektor Armand Gamache. Mężczyzna dowiaduje się, że denatka była osobą bezwzględną, nieczułą i wyrachowaną, dla której liczyła się tylko ona sama. Takie zachowanie rzecz jasna nie przysporzyło jej przyjaciół. Przeciwnie, niemal wszyscy mieszkańcy wioski mieli jej serdecznie dość, zatem lista podejrzanych rośnie. 
 
Autorka czerpie to, co najlepsze z tradycji kryminału. Począwszy od postaci inspektora Gamache’a, a skończywszy na misternie skonstruowanej zagadce. Gamache kojarzył mi się z detektywem stworzonym przez Agathę Christie czy też z bohaterem opowiadań Arthura Conana Doyle’a (choć w tym przypadku Holmes był porywczy i chaotyczny). Inspektor to mężczyzna w sile wieku, przenikliwy, inteligentny, posiadający zmysł łączenia ze sobą faktów, które na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego.  

Sprawa zabójstwa CC de Poitiers jest tutaj istotna, jednak mam wrażenie że stanowi ona tylko furtkę do wprowadzenia czytelnika w społeczność Three Pines. A jest ona bardzo urozmaicona. Spacerując uliczkami natkniemy się na poetów, malarzy, kobietę prowadzącą księgarnię, właściciela pubu czy też ekspertkę od jogi i medytacji. To doborowe towarzystwo oprócz pasji posiada jeszcze tajemnice, które odkrywamy wraz z inspektorem Armandem. 

Akcja sączy się tutaj leniwie zmuszając czytelnika do stopniowego odsłaniania mrocznej strony miasteczka, mimo to powieść trzyma w napięciu do samego końca. Zdaję sobie, jednak sprawę, że wielbiciele wartkiej akcji mogą czuć się nieco rozczarowani. Zbrodnia jest jednym z wątków, jednak na pewno nie tym najbardziej rozbudowanym, co także może niektórym odbiorcom przeszkadzać. Autorka mocno skupia się na nakreśleniu życia mieszkańców Three Pines. Stara się poświęcić uwagę każdej z postaci. Zapoznać czytelnika z przeszłością bohaterów, ich emocjami i problemami. To, co przykuwa uwagę od pierwszych stron to klimat, jaki udaje zbudować się pisarce. Ciepły, przytulny i kameralny. Niewątpliwe taka atmosfera stanowi spory atut powieści. Kolejnym jest styl pisarski Louise Penny. Niezwykle plastyczny i dopracowany w każdym detalu. Odnoszę wrażenie, że żadne słowo nie znalazło się tutaj przypadkiem. Każde zdanie było doskonale przemyślane. Ponadto styl ten określiłabym jako liryczny i melancholijny. 

„Zabójczy spokój” to powieść o próbie wpasowania się w wiejską społeczność, o samotności, sile przyjaźni, o pasji i o mocy, jaką ma każde wypowiedziane słowo. Doskonała nie tylko dla wielbicieli kryminałów, ale tych w „starym stylu”, ale także dla tych którzy lubią poczytać o skomplikowanych relacjach międzyludzkich.


 Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Feeria



L. Penny - Zabójczy spokój
Ilość stron: 520
Wyd. Feeria 2014

                                                                                           


sobota, 21 czerwca 2014

J. T. Ellison "Umarli nie kłamią"



Ogromny zamek rodem z dynastii Tudorów położony w malowniczych terenach Szkocji stanowi idealną scenerię dla mrocznej historii, prawda? A jeśli dodam, że ów zamek jest nawiedzony przez tajemniczą kobietę w czerwieni wszelkie wątpliwości, co do trafności miejsca znikają. Jednak, aby opowieść wzbudzała emocje i pochłaniała czytelnika bez reszty potrzebna jest jeszcze intrygująca fabuła i bohaterowie przykuwający uwagę. J. T. Ellison autorka książki „Umarli nie kłamią”  zastosowała te elementy. Z jakim skutkiem? O tym za chwilę.

Taylor Jackson - detektyw wydziału zabójstw cierpi na zespół stresu pourazowego, który jest wynikiem spotkania z Naśladowcą – psychopatycznym mordercą. Jednym z objawów tych zaburzeń jest utrata głosu. Kobieta, aby na nowo zacząć mówić musi poddać się terapii farmakologicznej i psychologicznej. Z pomocą przychodzi Memphis - kolega Taylor, zakochany w niej po uszy. Proponuje pani detektyw wyjazd do Szkocji, gdzie w zamku, należącym do jego rodziny będzie mogła przebrnąć przez terapię z pomocą zaprzyjaźnionej psycholog - Madeiry James. Taylor zgadza się na wyjazd, jednak zmiana otoczenia nie wpływa na nią korzystnie. Kobieta zamiast uwolnić się od traumatycznych wspomnień tworzy ze swoich lęków i wyrzutów sumienia klatkę z której nie chce czy też nie może się wydostać. Demony, koszmary i przerażające wizje, gnieżdżące się w jej głowie coraz bardziej nią manipulują. Głowna bohaterka przeczuwa, iż grozi jej niebezpieczeństwo. Pytanie, czy jest ono realne czy wyimaginowane?

Co ciekawe nie doszukamy się w książce emocjonujących pościgów, psychopatycznych morderców  czy licznych nieboszczyków. Wszystko skupia się na psychice i umiejętnej nią manipulacji. Tutaj nie pistolet jest najgroźniejszą bronią, ale fiolka z lekarstwem i niestabilność emocjonalna, którą ktoś może wykorzystać. 

Akcja należy do tych monotonnych, jednak w żadnym stopniu nie ujmuje to książce. Taki sukcesywny rozwój wydarzeń sprawia, że atmosfera pełna niedomówień i dziwnych zjawisk staje się jeszcze bardziej tajemnicza. Zabytkowy zamek, gdzie rozgrywają się kluczowe sceny potęguje tę aurę tajemniczości. Taki klimat może wydawać się dość przygnębiający, jednak książkę czyta się lekko i sprawnie. Choć w książce odnajdziemy wielu bohaterów cała historia zdecydowanie skupia się na Taylor. Nie znaczy to jednak, że pozostali nie są warci uwagi. Memphis – przyjaciel głównej bohaterki także walczy ze swoimi demonami i choć ta walka nie jest tak mocno rozbudowana, jak potyczki pani detektyw również przykuwa uwagę. Mnie autorka zdołała wciągnąć w ten fikcyjny, ale jakże realny świat, głownie dzięki atmosferze. Niestety sama intryga nie należała do tych zaskakujących, mnie dość szybko udało się „wyłowić” z grona bohaterów czarną owcę. Wątek miłosny także powodował u mnie pewne zgrzyty w odbiorze książki, ale już pewnie wiecie, że za romansami nie przepadam. 

Zatem „Umarli nie kłamią” to w moim odczuciu poprawnie skonstruowany thriller, gdzie w dużej mierze autorka skupia się na psychice głównej bohaterki. Dla wielbicieli wszelkich romansów i miłostek także coś się znajdzie.  





  Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mira\ Harlequin




J. T. Ellison - Umarli nie kłamią
stron: 400
Wyd. Mira/Harlequin 2014



wtorek, 17 czerwca 2014

Muzycznie czyli do czego chętnie wracam



Dzisiaj będzie nietypowo, gdyż zamiast kolejnej opinii o książce napiszę o muzyce. Chciałam, abyście poznali mnie trochę lepiej poprzez dźwięki, które mi towarzyszą. Nie będą to żadne nowości i hity, które są obecnie „na topie”. Będzie to takie małe zestawienie wykonawców do których bardzo często wracam. Oczywiście to zaledwie mały element mojej ulubionej muzycznej układanki.

 Lubię soundtracki. Często wracam m.in. do ścieżki dźwiękowej z filmu "Stygmaty". Dlaczego? Bowie, Björk i Massive Attack. 
Uwielbiam Jelonki ze skrzypcami ;)




Za odważne teksty, choć czasem nie mogę rozgryźć intencji...






Dla mnie najlepsza płyta Tori. Trochę ciężka i mroczna, ale piękna.





Za kobiecość. I Piwnicę pod Baranami.








Za cudowne interpretacje tekstów Wojciecha Młynarskiego, Agnieszki Osieckiej i Jonasza Kofty.







Kasi i Hey'a polecać nie trzeba ;)








Głos!! Niesamowity!






Składanki z serii "Kraina Łagodności". Relaksujące, wyciszające z pięknymi tekstami.





A Wy do jakich artystów i płyt uwielbiacie wracać? Może coś mi zaproponujecie?