poniedziałek, 30 lipca 2018

Alistair MacLeod „Utracony dar słonej krwi”

Przez moment byłam na wyspie Cape Breton. Chłonęłam jej każdy oddech, podziwiałam barwy, przekonywałam się jaką moc ma w sobie natura i jak bardzo człowiek jest z nią połączony. Choć już zamknęłam książkę „Utracony dar słonej krwi”, której autorem jest kanadyjski pisarz Alistair MacLeod ja nadal tam jestem, i zanurzona w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku staje się świadkiem, a może i współuczestnikiem zdarzeń, które silnie uderzają w moje emocje.
Może właśnie dlatego, nie wiem, jak sformułować pierwsze zdania tego tekstu o „Utraconym darze słonej krwi” – zbiorze opowiadań, do którego jeszcze nieraz powrócę. Spróbuję, choć te uczucia, które proza autora we mnie wytwarza jeszcze nie do końca się uspokoiły.
Spoglądając na Cape Breton z lat sześćdziesiątych o siedemdziesiątych XX wieku oczami autora, muszę stwierdzić że dla mnie jest to wyspa pełna skrajności. Dla jednych staje się miejscem bez którego nie wyobrażają sobie życia, drugim zaś jawi się jako więzienie. A zapierające dech w piersiach krajobrazy kontrastują z surowością klimatu i ubogim życiem, jakie wiodą mieszkańcy wyspy. Gospodarka Cape Breton opiera się przede wszystkim na eksploatacji węgla kamiennego oraz rybołówstwie. W kopalniach bądź na łodziach pracują całe pokolenia rodzin zamieszkujących te tereny.
Kanadyjski pisarz snuje opowieść o chłopaku u progu dorosłości, który szuka swojego miejsca na ziemi, o rodzeństwie, które będzie musiało pogodzić się ze stratą ukochanego zwierzęcia, o młodym mężczyźnie, który wraca w rodzinne strony by zostać tam na zawsze, o dziesięcioletnim chłopcu, który odwiedza wyspę, by po raz pierwszy spotkać się z babcią i dziadkiem czy o nastolatku, który przez wzgląd na ojca został rybakiem. Te, w gruncie rzeczy proste historie są magnetyczne, a to za sprawą języka, jakim posługuje się Alistair MacLeod. Dla mnie ten język, podobnie jak wyspa - jest pełen skrajności. Z jednej strony niezwykle plastyczny, subtelny i liryczny, z drugiej zaś sugestywny i prosty. Autor słowem maluje obrazy, gdzie widoczny jest każdy detal. Aż chciałby się wyciągnąć rękę i dotknąć łodzi czy poczuć na skórze kropelki wody. Czytałam tę książkę nie tylko ze względu na treść, ale również dla języka. Z niecierpliwością czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, po to, by dowiedzieć się jaki los spotkał bohaterów i po to, by dać oczarować się stylem autora i zatopić się w klimat Cape Breton.
Codzienność mieszkańców wyspy naznaczona jest ciężką pracą, smutkiem, żalem i tęsknotą za lepszym życiem. Nie ma w sobie nic z liryzmu. A jednak… MacLeod wydobywa z niej pewną czułość, to „coś”, co sprawia, że te szare opowieści pełne są emocji, które udzielają się czytelnikowi.
Utracony dar słonej krwi” to epizody z życia siedmiu rodzin, które stają się przełomowymi momentami i zmieniają ich świat. To zapis chwil pełnych tęsknoty za czymś nieosiągalnym, zapis chwil kiedy trzeba zdecydować się na konkretną ścieżkę i na nią skierować swoje życie i, w końcu, to ilustracja rodzinnych relacji, które nie zawsze bywają łatwe. Znacie któryś z tych stanów? Mylę, że tak…
 
 
A. MacLeod - Utracony dar słonej krwi
 
stron: 256
wyd. Wiatr od Morza 2017

wtorek, 24 lipca 2018

Katherine Arden "Niedźwiedź i słowik"




 Usiądźcie wygodnie w fotelach, zamknijcie oczy i posłuchajcie. Dziś chcę Wam opowiedzieć dziewczynie, która ma oczy króla mórz i włosy mieniące się czerwonym blaskiem. Jest nieokiełznana i dzika niczym leśne zwierzę. Skrywa w sobie nie tylko wielką odwagę i upór, ale także magię, która wkrótce będzie jej niezwykle potrzebna. Ta dziewczyna to Wasilisa Pietrowna bohaterka powieści „Niedźwiedź i słowik” autorstwa Katherine Arden.

Zacznijmy od początku.

Przenieśmy się w głąb średniowiecznej Rusi, gdzie zima jest najdłuższą porą roku. Tam możemy zajrzeć w okna chaty, w której mieszka Piotr Władimirowicz, jego dzieci i druga żona – Anna. To tam Wasia od najmłodszych lat z fascynacją przysłuchuje się bajkom snutym przez Dunię, jej opiekunkę. To właśnie w tej chacie oraz w lesie, którym jest otoczona, dziewczynka spotyka magiczne postaci strzegące jej domu, lasu, koni mieszkańców wioski. Ludzie, choć oddani prawosławnej wierze, nie wyrzekają się pogańskich podań.

Wkrótce na tereny Leśnej Ziemi przybywa pop Konstanty, który za wszelką cenę pragnie nawrócić tych, którzy w legendach i baśniach szukają ziarnka prawdy. Zdeterminowany pop ucieka się do zastraszania, a nawet grożenia, byle tylko osiągnąć to, co zamierza. Stopniowo udaje mu się osiągnąć cel. Pełni obaw mieszkańcy stopniowo zapominają o duchach ich strzegących. Dla wielu te mitologiczne stworzenia stają się jedynie wymysłem, bo skoro nikt nie potrafi ich dostrzec- nie istnieją. Jednak ktoś widzi. Wasia i Anna. Ta pierwsza pragnie pozbyć się istot, które doprowadzają ją do obłędu, ta druga pragnie je uratować i prosić o pomoc w walce ze złem, które przyczajone gdzieś w lesie zdaje się być coraz bliżej.

Uwielbiam bajki, mity i baśnie. Zatem cieszę się, że autorka czerpie garściami z rosyjskich legend i podań. Już samo imię głównej bohaterki przywodzi mi na myśl jej imienniczkę z rosyjskich opowieści o dziewczynce i Babie Jadze. Katherine Arden przywołuje postaci z ludowych wierzeń. Morozko, Domowik czy Rusałka to tylko niektóre postaci z mitologii słowiańskiej, które tutaj spotkamy.

W takich opowieściach zazwyczaj urzeka mnie klimat. Tak było i tym razem. Ta aura pewnej tajemnicy, czegoś nieznanego, czegoś co fascynuje, ale i niepokoi nieustannie mi towarzyszyła. Zanurzyłam się w tej historii, tej krainie, położonej gdzieś na dalekiej Rusi i wydarzeniom, które miały tam miejsce. Porwał mnie również język autorki. Plastyczny, obrazowy, sugestywny. Katherine Arden słowami maluje baśniowe pejzaże, ilustruje emocje sprawiając, że nie sposób „oderwać oczu” od stworzonego przez nią świata.

Postaci także pełne są barw. Mnie w szczególności urzekła wspomniana już wcześniej Wasia, dziewczyna która nie daje się schwytać w społeczne kajdany. W XIV- wiecznej Rosji rola kobiety sprowadzała się głownie do zajmowania się domem i potomstwem. Wasia nie chciała ani wyjść za mąż, ani wstąpić do klasztoru (do czego ją zmuszano). Znikała w lesie na całe dni, rozmawiała z duszkami, przez co ludzie uznawali ją za szaloną, jeździła konno i była głucha na wszelkie prośby czy groźby.

Niedźwiedź i słowik” to poruszająca baśń, gdzie pośród fikcji literackiej wybrzmiewają słowiańskie mity, gdzie trwa odwieczna walka dobra ze złem, a ludzie wierzą i w Boga i w stworzenia z legend. Polecam.


Katherine Arden - Niedźwiedź i słowik (tom I)               

stron: 446

wyd. Muza 2018

środa, 18 lipca 2018

Piotr Stelmach "Lżejszy od fotografii – o Grzegorzu Ciechowskim"


Gramofon. Igła sunąca po płycie. Charakterystyczna muzyka i jego głos. Głos Grzegorza Ciechowskiego, śpiewającego o czymś czego wówczas, jako kilkuletnia dziewczynka, nie rozumiałam. To początki mojej znajomości z twórczością lidera zespołu Republika. Te dźwięki były ze mną odkąd pamiętam. Początkowo gdzieś w tle, za sprawą płyt których słuchali rodzice. Teraz to moje płyty i moja muzyka, dlatego książki „Lżejszy od fotografii – o Grzegorzu Ciechowskim” autorstwa dziennikarza radiowej Trójki, Piotra Stelmacha wyczekiwałam z niecierpliwością.

Ta publikacja jest biografią nietypową, bo formowana z ulotnej materii, jaką są wspomnienia. Obrazami zatrzymanymi w pamięci dzielą się najbliżsi Grzegorza, jego współpracownicy oraz muzycy, którzy spotkali go na swej artystycznej ścieżce. O artyście opowiadają m.in. Lech Janerka, Robert Brylewski, Zbigniew Hołdys, Kayah, Justyna Steczkowska, Kasia Kowalska i Kora.

najpierw pstrąg
a za pstrągiem karp
potem ja *

Zaskakujące jest to, że autor zbiera te portrety Grzegorza Ciechowskiego i tworzy z nich całość, zaczynając od dnia, w którym zmarł muzyk, następnie spoglądamy wstecz, by przyjrzeć się rozwojowi jego działalności artystycznej. Zajrzymy także za kotarę życia prywatnego, za którą wrócimy do jego młodzieńczych lat i dzieciństwa. Z wypowiedzi ponad sześćdziesięciu osób zawartych w książce wyłania się nie tylko postać Obywatela G.C, ale także klimat minionych lat: 80-tych i 90-tych.

Tak, tak… to ja**

Cieszę się, że ta książka nie jest wyłącznie laurką na cześć artysty. Naturalnie, te wspomnienia są drobnym elementem oddającym osobowość Grzegorza Ciechowskiego, ale wielowymiarowym. Ta biografia to opowieść o człowieku z krwi i kości, który pełen był sprzeczności. Z jednej strony wrażliwy twórca i kochający ojciec, osoba z ogromnym poczuciem humoru i wielkim sercem. Z drugiej zaś strony – choleryk i stanowczy mężczyzna, który umie postawić na swoim. Wracając na płaszczyznę artystyczną, muszę dodać, że lider Republiki był wszechstronnym artystą, którego działalność nie ograniczała się wyłącznie do zespołu Republika. Ciechowski tworzył także solowe projekty (Obywatel G.C., Grzegorz z Ciechowa), był producentem muzycznym, komponował i pisał teksty.

Jestem lżejszy od fotografii
Z których będziesz mnie teraz wycinać ***
Piotr Stelmach nadał wspomnieniom intrygującą formę – łącząc wypowiedzi kolejnych osób. Jedna osoba zaczyna opowieść, a kolejna ja kończy, bądź snuje kolejną - analogiczną do poprzedniej. Niedużo  tutaj słów autora, a słowa te są najczęściej powrotem do chwil kiedy dziennikarz dopiero co poznawał twórczość Republiki i jej charyzmatycznego lidera. Podoba mi się ta dyskretność, to usunięcie się w cień i oddanie głosu innym.

do kogo słowa te
do kogo kogo kogo kogo ****
Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona tą biografią. Jej formą, jej treścią, a przede wszystkim tym, jakie emocje potrafiła we mnie wywołać. Nie ukrywam, że momentami bywało ciężko, szczególnie wtedy, kiedy wczytywałam się w słowa najbliższych: matki, żony, córki czy sióstr. Bywało też zabawnie i nieprzewidywalnie. Poza treścią, którą po prostu chłonęłam, emocje wzbudzają również zdjęcia, które – odnoszę wrażenie- wzmacniają siłę tych wspomnień.

Polecam, nie tylko tym, dla których twórczość Grzegorza Ciechowskiego jest ważna, ale tym którzy chcą poznać człowieka z magnetyczną osobowością, który dla wielu stał się ikoną polskiej muzyki rockowej.

* Republika "Śmierć na pięć" -  tekst Grzegorza Ciechowskiego
**  Obywatel G.C "Tak, tak... to ja" -   tekst Grzegorza Ciechowskiego
*** Republika"Odchodząc" -   tekst Grzegorza Ciechowskiego
****  Republika "Lawa" - tekst Grzegorza Ciechowskiego
 



P. Stelmach – Lżejszy od fotografii – o Grzegorzu Ciechowskim

stron: 646

wyd. Wydawnictwo Literackie 2018

wtorek, 10 lipca 2018

Remigiusz Mróz "Hashtag"


Tesa jest młodą kobietą ważącą ponad sto kilogramów. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że nadwaga ma znaczący wpływ na jej życie. Teresa nie lubi wychodzić z domu, a „na zewnątrz” czuję się jak zaszczute zwierzę. Nie znosi gapiów i niewybrednych komentarzy na swój temat. Te prozaiczne sytuacje, z którymi wszyscy stykamy się na co dzień stanowią dla niej serię przykrych doświadczeń, jednak - od czasu do czasu -  zmuszona jest wyjść i stawić im czoła. Jest jeszcze coś. Tesa ma problem z komunikacją. Paraliżuje ją świadomość, że musiałaby podejść do drugiej osoby i zacząć rozmowę, dlatego całe dnie spędza w mieszkaniu czekając na męża. Wkrótce kobieta otrzyma wiadomość, która zmusi ją do opuszczenia swojej bezpiecznej przystani. Wkrótce jeden SMS zmieni wszystko.  

 „Twoja przesyłka już na ciebie czeka!

Ta informacja ją zaskoczyła, ponieważ nie zamawiała żadnej paczki. Mimo wielu obaw, postanowiła odebrać przesyłkę. W pudełku znajduje ametystową czaszkę i kartkę z napisem #apsyda. Wkrótce w social mediach  pojawiają się komunikaty z tym hashtagiem. Tesa odkrywa, że wpisy pochodzą z kont osób, które kilka lat temu za ginęły. Bohaterka – chcąc nie chcąc – staje się częścią pewnego planu, dzięki któremu „wszystko tak naprawdę się zacznie.”
Lubię powieści, w których odnajduję wiele ścieżek i pozwalam się przez nie prowadzić, wierząc, że bieżące wydarzenia rzucą nowe światło na historię, której staje się częścią. Wiele tych ścieżek prowadzi w ślepe zaułki, a kiedy zdaję się być o krok od potwierdzenia moich domysłów – jeden moment sprawia, że zaczynam się gubić. Zamykam książkę i… zdezorientowana szukam odpowiedzi na pytania, z którym autor mnie zostawił. Miałam nadzieję, że „Hashtag”- thriller psychologiczny  autorstwa Remigiusza Mroza właśnie tak na mnie podziała.

Nadmienię, że nie znam dobrze twórczości autora. Jak dotąd w ręce wpadł mi „Testament” – siódmy tom serii o Chyłce i Kordianie, który wzbudził we mnie skrajne emocje. Sięgnęłam po „Hashtag”- kolejną powieść autora wierząc, że pozwoli mi ona na dokładniejsze sprecyzowanie moich wrażeń i uczuć względem jego prozy. Czy mi się udało? Nie do końca. „Hashtag” również uaktywnia we mnie mieszane uczucia.
Odnoszę wrażenie, że ta opowieść w pewnym momencie zaczęła mi się wymykać. Nie potrafiłam w nią wsiąknąć. Co ciekawe, bieg wydarzeń nakreślany jest z dwóch perspektyw, bowiem relacja Tesy przetykana jest fragmentami, gdzie do głosu dochodzi narrator trzecioosobowy. Wydawać by się mogło, że te dwa spojrzenia pozwolą mi wdrożyć się w historię. Mimo wszystko chciałam uważnie przyjrzeć się bohaterom, zrozumieć ich motywacje, określić kto jest sprawcą całego zamieszania, a przede wszystkim zakorzenić się w tej historii. Niestety, nie udało mi się to. Mimo to tworzyłam teorie, snułam domysły, by przekonać się czy dam się zwieść autorowi. Przyznam, że momentami błądziłam i… dobrze;) Jednak finał powieści nie był dla mnie dużym zaskoczeniem (ehhh, te moje podejrzenia).
W fabule można odnaleźć odzwierciedlenie tego, z czym stykamy i z czym mierzymy się na co dzień. Myślę, przede wszystkim o social mediach i wzajemnej komunikacji, która ubożeje i coraz częściej ogranicza się do tej wirtualnej. Ponadto odnoszę wrażenie, że autor chciał pokazać jak, za pomocą mediów społecznościowych można manipulować człowiekiem. I w końcu, jak krucha bywa ludzka psychika. Ta niełatwa tematyka podana jest tutaj bardzo lekko. Dla mnie – zbyt lekko. Ponadto, w moim odczuciu, brak tutaj klimatu. Jakiejś aury, która by mnie otoczyła, wywołując dreszcze. Żałuję, bo kwestiom tutaj nakreślonym, powinniśmy się przyjrzeć, jednak nie do końca przekonał mnie styl autora. Wygląda na to, że twórczość pana Remigiusza Mroza nie jest dla mnie.



R. Mróz - Hashtag

Stron: 424

Wyd. Czwarta Strona

Premiera: 18.07.2018

wtorek, 3 lipca 2018

Piotr Bojarski "Pokuszenie"



„To miały być spokojne, leniwe wakacje. Czas odpoczynku od myśli o pracy, rozkrzyczanych uczniach, ocenach, całym tym szkolnym kieracie (…) To miały być niespieszne, niezmącone żadną troską chwile, w których jedyny dylemat miał brzmieć: czy wybrać się nad jezioro, czy do kina.” *


Miało być spokojnie, leniwie i beztrosko, jednak los lubi zaskakiwać, oj lubi. Zwłaszcza wtedy, kiedy w ogóle się tego nie spodziewamy. Tak było w przypadku Bogdana Popiołka, nauczyciela historii, który odwiedził Wschowę – rodzinne miasto swojego przyjaciela, Marka. Wbrew ich oczekiwaniom, Fraustadt nie okaże się oazą spokoju, a miejscem zbrodni. Wkrótce Marek i Bogdan przestają być jedynie obserwatorami, stając się współuczestnikami bieżących wydarzeń. Co więcej, nauczyciel historii odkrywa w sobie żyłkę detektywa i na własną rękę usiłuje rozwiązać zagadkę. „Pokuszenie” to druga powieść autorstwa Piotra Bojarskiego traktująca o Bogdanie Popiołku, czterdziestokilkuletnim nauczycielu, który – można by rzec – na skutek niesprzyjających okoliczności zostaje śledczym.

Sama po raz pierwszy mam okazję zetknąć się zarówno z tym bohaterem, jak i z twórczością Piotra Bojarskiego. I muszę przyznać, że to spotkanie wywołało u mnie mieszane uczucia. Niestety nie jest tak dobrze, jakbym chciała, ale jednocześnie znalazłam coś, co stało się pozytywnym pierwiastkiem całej opowieści.

Zacznijmy od narratora i kluczowego bohatera powieści, Bogdana Popiołka. Jak już wspomniałam, Popiołek jest mężczyzną po czterdziestce, pracującym w poznańskim gimnazjum jako nauczyciel historii. Wiedzie kawalerskie życie, z którego – odnoszę wrażenie- chciałby już zrezygnować, jednak kobieta, którą jest zauroczony właśnie dała mu kosza.  Boguś jest po prostu zwyczajnym facetem, który niczym szczególnym się nie wyróżnia. Myślę, że mogłabym go polubić, dlatego żałuję, że poprzez tę opowieść nie mogłam bliżej go poznać. Jest jedno „ale”- w ogóle nie przekonuje mnie jako detektyw- amator. Na kartach powieści, niejednokrotnie spotykałam bohaterów, którzy prowadzili śledztwo na własną rękę, jednak Popiołek do tej roli – w moim odczuciu- nie pasuje. Wspominałam o dobrej stronie powieści i teraz- dla równowagi- właśnie o niej. Dla mnie plusem jest tutaj rys historyczny miasteczka. Autor, który z wykształcenia jest historykiem zaintrygował mnie dziejami tego miejsca. Co więcej, skonstruował intrygę, której podłożem staje się bitwa z 1706 roku. W bitwie pod Wschową armia szwedzka pokonała wojska saskie. I – jak pisze Oskar Sjöstrom,  doktor nauk historycznych na uniwersytecie w Sztokholmie, ta bitwa to „bez wątpienia jeden z najbardziej niezwykłych wyczynów w historii szwedzkich wojen”. Dodam, że autor zaintrygował mnie bitwą stoczoną ponad trzysta lat temu na tych ziemiach i skłonił do poszukiwań kolejnych informacji na ten temat.

Wracając do śledztwa, muszę przyznać, że dość szybko dopasowałam elementy tej łamigłówki i eliminowałam kolejnych podejrzanych. Zatem na tym polu, na żadne większe niespodzianki się nie natknęłam.

Powieść stwierdzam z żalem – rozczarowała mnie przede wszystkim przewidywalnością. Ponadto główny bohater nie był dla mnie wiarygodny w swoim detektywistycznym wcieleniu. Błędy składniowe i literówki także niekorzystnie wpłynęły na moje wrażenia.


*”Pokuszenie” Piotr Bojarski, wyd. Czwarta Strona 2018, str. 9


P. Bojarski – Pokuszenie

stron: 392

Wyd. Czwarta Strona

Premiera: 4 lipca 2018