poniedziałek, 4 maja 2020

Izabela Janiszewska "Wrzask"




„Wrzask” jest jedną z tych powieści, która po lekturze pozostawia mnie z uczuciem niezdecydowania i pytaniem, czy ta historia mnie przekonała czy nie? Choć upłynęło trochę czasu od momentu spotkania z głównymi bohaterami książki, nadal nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. 

Policjant Bruno Wilczyński usiłuje rozwikłać zagadkę śmierci Niny Zaniewskiej. Wszystko wskazuje na samobójstwo, jednak śledczy nie do końca daje temu wiarę, gdyż śmierć kobiety łudząco przypomina mu sprawę sprzed lat. Mężczyzna nie daje za wygraną i rozpoczyna śledztwo, zresztą nie tylko on. Swoje własne dochodzenie prowadzi także Larysa Luboń, dziennikarka próbuje dorwać tajemniczego sponsora, który płaci studentkom za brutalny seks. Jest jeszcze ona - Emilia Lewicka, która prowadzi dom, opiekuje się synami, a w wolnych chwilach prowadzi blog. Jej życie zdaje się być istną sielanką, jednak jest coś, co może sprawić, że to wszystko się rozpadnie. Losy tych postaci wkrótce się splotą, a działania każdej z nich doprowadzą do tego, że bohaterowie będą musieli zmierzyć się z przeszłością, przed którą tak zawzięcie uciekali.

Początkowo te główne postaci mnie zaintrygowały, niestety szybko doszukałam się w ich kreacji pewnej schematyczności. Wilczyński to glina po przejściach, który wciąż próbuje uciec od traumatycznych wydarzeń sprzed lat. Natomiast Larysa to kobieta z przeszłością, która tropi zwyrodnialców, bo szuka zadośćuczynienia za swoje krzywdy. Muszę przyznać, że to właśnie na niej się skoncentrowałam. Ta kobieta z fryzurą a lá Sinéad O’Connor, ciętym językiem i zamiłowaniem do jazdy motocyklem wyróżniała się na tle pozostałych bohaterów. Mam przeczucie, że tak kobieta jeszcze nieraz pokaże na co ją stać, jednak jeszcze wstrzymam się ze wskazaniem swoich sympatii i antypatii, gdyż liczę na to, że kontynuacja (na którą wskazuje zakończenie) pozwoli mi lepiej poznać tę dwójkę. Obecnie ta wspomniana szablonowość nieco mnie rozczarowuje.

Jeśli chodzi o intrygę to kilkukrotnie dałam wywieść się w pole (i bardzo się cieszę, że tak się stało), mimo to udało mi się ustalić tożsamość poszukiwanej osoby na długo przed śledczym. Niemniej nie na warstwie kryminalnej się skoncentrowałam. Z uwagą wpatrywałam się w portrety bohaterów, w ich przeszłość, która determinowała każdą decyzję podjętą po tych wydarzeniach, które na zawsze ich zmieniły. Te wszystkie krzywdy, których doświadczyli i zło, którego byli świadkami zdają się być niczym więzienie, z którego nie ma ucieczki. W moim odczuciu ogrom dramatycznych wydarzeń, z którymi mierzą się Larysa, Bruno czy Emilia odbiera tej historii jakiś skrawek wiarygodności, a jednocześnie zatrważa, że choćby ułamek tych wydarzeń znajduje odbicie w rzeczywistości.

„Wrzask” nie jest powieścią pozbawioną słabych elementów, ale nie brak jej również elementów, które mogą przykuć uwagę czytelnika. Chociaż to opowieść kryminalna, dla mnie przede wszystkim jest historią o krzywdzie i o tym, jak zmienia człowieka. A o tym, jakie to będą zmiany decyduje on sam. Może przekuć te traumatyczne wydarzenia w coś pożytecznego, albo w coś destrukcyjnego, co nakłania do zemsty.




I. Janiszewska – Wrzask

stron: 400
wyd. Czwarta Strona 2020

wtorek, 28 kwietnia 2020

Jennifer Wright "Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości"



Muszę przyznać, że po książki popularnonaukowe sięgam sporadycznie, jednak te, które udało mi się poznać rozbudziły moją ciekawość poruszanymi tam tematami. Często po skończonej lekturze szukałam dalszych informacji, by poszerzyć swoją wiedzę na temat interesujących mnie kwestii. Podobało mi się to, że takie publikacje dały mi impuls do zgłębienia tematów, które one zarysowały w lekki, często okraszony humorem sposób. Sięgając po „Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości” autorstwa Jennifer Wright spodziewałam się kolejnego takiego bodźca. Niestety nie wszystko potoczyło się po mojej myśli.

Jennifer Wright bierze pod lupę plagi, które od wieków nawiedzają ludzkość. Począwszy od zarazy Antoninów, przez polio, ospę gruźlicę, hiszpankę, trąd, dżumę czy śpiączkowe zapalenie mózgu. Autorka poruszyła tutaj także temat lobotomii, choć ciężko w tym przypadku mówić o pladze.

Czytając o poszczególnych chorobach nie doszukamy się wielu informacji rodem z podręczników medycznych. Warstwa historyczna też nie stanowi tutaj najistotniejszej kwestii. Oczywiście znajdziemy tutaj daty, liczby czy odniesienia do wydarzeń historycznych, jednak w moim odczuciu, najważniejszą warstwą jest ta społeczno-obyczajowa. Wright skupia się na ludziach i tym, jak radzili sobie w tych skrajnych warunkach. Opisuje metody leczenia, które zaskoczą czy też zaszokują niejednego czytelnika. Desperacja i chęć przeżycia powodowała, że ludzie byli w stanie uwierzyć niemal we wszystko, byle tylko wygrać z chorobą. Ponadto ukazuje jak te epidemie oddziaływały na relacje scenę polityczną państw i ich gospodarkę, a także jak przyczyniały się do zmian społecznych. Oczywiście te aspekty są interesujące, niemniej czuję niedosyt w tej warstwie medyczno-historycznej.

Tematyka książki nie należy do przyjemnych i łatwych. Przeciwnie, niektóre fragmenty odstręczają, zatem mogę przypuszczać, że autorka chciała nadać im pewnej lekkiej w odbiorze formy. Niestety środki, które zastosowała mi nie odpowiadają. Jak wspominałam, zetknęłam się już humorem w tego typu publikacjach, niemniej żarty autorki w ogóle do mnie nie trafiały, za to często irytowały. Odnoszę wrażenie że gdyby nie te anegdotki wtykane pomiędzy tę interesującą mnie treść, książka byłaby bardzo przyjemna. Owszem, stała się ona pewnym motorem do dalszego poszukiwania informacji na wspomniane tematy, jednak jej kompozycja nie do końca trafia w mój gust.



J. Wright - Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości

stron: 342
wyd. Wydawnictwo Poznańskie 2020

środa, 22 kwietnia 2020

Aleksandra Marinina "Harmonia zbrodni"




Major Anastazja Kamieńska nie zagrzała długo miejsca na nowym stanowisku i przy pierwszej nadarzającej się okazji wraca na stare śmieci. A na Pietrowce czeka na nią nowe śledztwo, które dostarczy jej sporych wyzwań. Nastia musi odnaleźć zabójcę Eleny Dudariewy, właścicielki biura podróży. Niebawem policja dociera do świadka, który może pomóc w odnalezieniu osoby odpowiedzialnej za eksplozję samochodu, w którym zginęła kobieta. Tym świadkiem jest dziewiętnastoletni Artiom, ale ze względu na chorobę oczu nie może zidentyfikować mordercy. Jedyne, co pamięta to głos mężczyzny i muzykę dobiegającą z jego walkmana. Nastia początkowo ma obawy, czy angażować w śledztwo niepełnosprawnego chłopaka, jednak on sam pragnie pomóc odnaleźć winnego.

„Harmonia zbrodni” to kolejna powieść Aleksandry Marininy z Anastazją Kamieńską, którą zdecydowałam się poznać. Muszę przyznać, że twórczość autorki posiada pewne stałe elementy, które nie dla każdego czytelnika okażą się strzałem w dziesiątkę. Opowieści snute przez „carycę rosyjskiego kryminału” należą do tych niespiesznych, gdzie ta przewodnia historia otoczona jest wieloma innymi wątkami, które- odnoszę wrażenie- momentami zdają się być istotniejsze od samej zagadki kryminalnej. Mnie taka kolej rzeczy odpowiada, gdyż Marinina sugestywnie maluje ten społeczno- obyczajowy obraz. Muszę dodać, że fabuła nie obfituje w wydarzenia wywołujące u odbiorcy dreszczyk czy gęsią skórkę. Oczywiście pewne detale opowieści zaskakują, a niektóre ślady prowadzą czytelnika w ślepy zaułek, jednak wszystko toczy się tutaj jednostajnie, własnym torem, a policja, krok po kroku, poprzez kolejne tropy zbliża się do poszukiwanego. Jeśli zaś chodzi o bohaterów to- ponownie- jest ich wiele, a licznie występujące zdrobnienia ich imion czy nazwisk mogą nieco dezorientować, niemniej da się do tego przywyknąć.

W centrum mojego zainteresowania był nie tylko poszukiwany, ale także Kamieńska, która wzbudza moją sympatię. Śledziłam nie tylko jej poczynania na polu zawodowym, ale także to, co działo się w jej życiu prywatnym, a tym razem jego harmonię zakłóciła… zazdrość. Z zainteresowaniem przyglądałam się również Artiomowi, bystremu chłopakowi, który mimo choroby, robi wszystko, by realizować swoje marzenia. Nastolatek ma ogromne wsparcie w rodzicach i w przyjacielu Denisie Bażenowie, któremu- delikatnie mówiąc- pani major nie przypadła do gustu. To trio będzie musiało ze sobą współpracować, co nie zawsze okaże się łatwe.

Jeśli chodzi o intrygę, zdradzę, że podejrzanych jest kilka osób. Oczywiście policja usiłuje zawęzić krąg potencjalnych sprawców, co nie będzie łatwym zadaniem. W trakcie dochodzenia na jaw wyjdą grzeszki niejednego bohatera, a ten czarny charakter, którego szuka pani major także zostanie ukarany. Sama wcześniej odkryłam jego tożsamość, niemniej kolejne spotkanie z Nastią Kamieńską uważam za udane.

„Harmonia zbrodni” to propozycja dla tych, którzy szukają wielowątkowej opowieści, z niespiesznie płynącą akcją i zbrodnią w tle.


Aleksandra Marinina - Harmonia zbrodni

Stron:368
Wyd. Czwarta Strona 2020

czwartek, 16 kwietnia 2020

Jacek Karczewski "Noc sów. Opowieści z lasu"



Z niecierpliwością czekałam na kolejne spotkanie z Jackiem Karczewskim, na kolejną historię o ptakach - stworzeniach, które pod wieloma względami mnie zaskakują, fascynują i - muszę przyznać - momentami odrobinę zatrważają. Poprzednio autor urzekł mnie swoją opowieścią, która przepełniona była humorem, czułością i miłością do tych zwierząt. Jacek Karczewski okazał się być  świetnym gawędziarzem, który potrafi zainteresować nawet takiego czytelnika, który niewiele wie o ptasim świecie. Tym razem, za sprawą swojej najnowszej książki „Noc sów. Opowieści z lasu”, Jacek Karczewski zabrał mnie w (nocną) podróż, by wypatrywać wielkich, hipnotyzujących oczu i nasłuchiwać pohukiwania, które niejednokrotnie może przyprawić o dreszcze.

Te arystokratyczne ptaki o przenikliwym spojrzeniu i piórach miękkich niczym jedwab od zawsze obecne w życiu człowieka, niejednokrotnie pełniły w nim istotną rolę. Stawały się bohaterami legend, podań czy przesądów. Wraz z Jackiem Karczewskim czytelnik udaje się w podróż podczas której, przemykając przez kolejne epoki, dowiadujemy się, jakie znaczenie nadawano sowom i jak wielką inspiracją bywały dla artystów. Muszę przyznać, że mnie ta poniekąd historyczna wyprawa bardzo przypadła do gustu i żałuję, że nie trwała dłużej.

W książce nie zabrakło także informacji, dzięki którym poszerzyłam moją (zresztą znikomą) wiedzę o sowach. Autor z lekkością, nie zapominając o  dawce humoru wprowadza czytelnika w świat sów. Przybliża nam ich zachowania czy zwyczaje. Ponadto uczula czytelnika na ich upierzenie. Dokładnie tak. Zadziwiające, jak misterną konstrukcją są pióra i jak kluczową rolę one pełnią. Zresztą pióra to nie jedyny intrygujący „element” sowiego ciała. Równie interesujące okazują się być oczy czy uszy.

„Noc sów. Opowieści z lasu”  to także swego rodzaju album prezentujący wybrane gatunki sów. Dowiemy się gdzie szukać sowy śnieżnej, puszczyka mszarnego czy płomykówki. Przyjrzymy się także ich wyglądowi oraz przekonamy się, jak pohukuje każda z nich. Dodam jeszcze, że ta książka oczarować może nie tylko treścią, ale także licznymi fotografiami, których bohaterkami są oczywiście sowy.

Czy sowy są mistrzami kamuflażu? Czy ich widok gwarantował powodzenie? Co łączy sowy z czarownicami i która sowa to „wilczek w ptaszkowej skórze”? Odpowiedzi szukajcie w książce.









J. Karczewski - Noc sów. Opowieści z lasu


stron: 424
wyd. Wydawnictwo Poznańskie 2020