poniedziałek, 30 maja 2011

Konrad T. Lewandowski "Anioły muszą odejść"


„Anioły muszą odejść” to pierwsza powieść Konrada T. Lewandowskiego po którą miałam okazję sięgnąć. Lewandowski z wykształcenia doktor filozofii jest autorem powieści fantasy, science fiction oraz kryminałów.

            „Anioły muszą odejść” jak głosi okładka ma być warszawską odpowiedzią na „Mistrza i Małgorzatę”. Impulsem do jej napisania, jak twierdzi autor był wywiad z księdzem, który stwierdził, że klęska Powstania Warszawskiego była zemstą Matki Boskiej za to, że Polacy okazywali jej zbyt mało czci.

            Warszawa. XXI wiek. Czterej Aniołowie zostali postawieni przed bardzo trudnym zadaniem. Mają zapobiec konfliktowi w świecie nadprzyrodzonym, który może doprowadzić do upadku Warszawy. Nad miastem widnieje bowiem klątwa  od 1526 roku, którą rzuciły dwie kobiety, Krystyna oraz Dorota. Zostały one spalone żywcem, a umierając w męczarniach poprzysięgły zemstę i tak od XVI wieku wszelkie próby Polaków odzyskania Warszawy kończą się fiaskiem.

            Anioły, bardzo ekscentryczne od razu zyskały moją sympatię. Pierwszy z nich, Jan Seweryn był husarzem i trzyma w ryzach pozostałą trójkę aniołów: Anioła Dobrej Rady (który za życia był ateistą), Anielicę Leokadię (za życia prostytutkę) oraz Anioła Zaleszczuka (ateistę, zwolennika marksizmu). Anioły oczywiście nie są zdane tylko na siebie, ich poczynania obserwuje Bóg (w książce nazwany „Naczelnym”).

            Zadanie powierzone Aniołom okaże się bardzo trudne, będą musiały przechytrzyć demony Doroty i Krystyny, uratować miłość pewnego księdza do wypyskowanej dresiary, zdemaskować fałszywą Matkę Boską, na tym nie koniec, ale więcej nie zdradzę.

W wir wydarzeń we współczesnej Warszawie zostały wplecione wątki historyczne, które ukazują nieudolność polskich władz oraz błędy Kościoła. Autor w każdym z wątków ukazał obecność demonów dwóch kobiet, które miały wpływ na decyzje ówczesnych panujących.

            Autor miał bardzo ciekawy pomysł i bardzo dobrze go zrealizował. Czytelnik jest świadkiem wielu niesamowitych zdarzeń  przedstawionych czasem w bardzo żartobliwy sposób, co sprawia, że lektura jest bardzo przyjemna. Wartka akcja nie pozwala się nudzić, a interesujące postacie, nie tylko Aniołów zaintrygują każdego.

            A jeśli chodzi o „Mistrza i Małgorzatę” szukałam, szukałam i niewiele znalazłam...,ale jak najbardziej polecam książkę nie tylko miłośnikom fantasy.


Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki portalowi Sztukateria oraz wydawnictwu G+J Gruner+Jahr Polska za co bardzo dziękuję.






K. T. Lewandowski - Anioły muszą odejść
Ilość stron: 488
Wyd. G+J Gruner+Jahr Polska
Warszawa 2011
Ocena: 6/6




niedziela, 29 maja 2011

Halszka Opfer "Kato-tata. Nie-pamiętnik"


            Halszka Opfer to pseudonim (Opfer z niemieckiego ofiara) kobiety, która w swojej książce odważyła się opowiedzieć o molestowaniu przez ojca. Przelanie tego na papier jest, jak sama twierdzi pożegnaniem się z przeszłością. Do niedawna ten temat był w Polsce tematem, który się przemilcza, tematem wstydliwym i palącym.         

Halszka wprowadza czytelnika w świat swojego dzieciństwa, w świat swojej rodziny, patologicznej rodziny. Ojciec- alkoholik zaczął molestować Halszkę kiedy miała trzy lata, zresztą jej starszej siostrze także tego nie oszczędził.

            Nie tylko ojciec był tym, który krzywdził rodzinę. Matka okazując ciche pozwolenia na wszystko była współwinna. Kobieta miała poczucie, że dzieci zmarnowały jej życie, co dawała im odczuć. Nie dawała pieniędzy na ubrania, podręcznik, a nawet na jedzenie. Interesowała się tylko i wyłącznie sobą.

            Halszka ze względu na swoje biedne pochodzenie była odtrącana przez rówieśników, osamotniona lgnęła do każdego kto okazał jej choćby odrobinę zainteresowania, co nie zawsze kończyło się dobrze. Była wykorzystywana przez każdego, była ofiarą swojego ojca, swojej matki, a w końcu przypadkowych mężczyzn.

            Piekło trwało kilkanaście lat, autorka pisze „Mogłam krzyczeć – nie krzyczałam”. Dlaczego? Bo wstyd? Bo mamusia i tatuś? Właśnie! Czytając nie-pamiętnik bardzo irytowało mnie to, że autorka pisząc o rodzicach określała ich per mamusia i tatuś, a przecież były to osoby, które wyrządziły jej największą krzywdę.

            Książka napisana jest oszczędnie i prosto, zadziwia szczerością. Czytelnik staje się świadkiem tych wszystkich wydarzeń.

 Mnie ciężko było przebrnąć przez tyle zła, cisnęły się pytania, gdzie byli sąsiedzi, nauczyciele, czy nie można było tego uniknąć? 


H. Opfer „Kato-tata. Nie-pamiętnik”
Ilość stron:184
Wyd. Wydawnictwo Santorski & Co
Warszawa 2009
Ocena: 4/6

sobota, 28 maja 2011

Mirosław Sośnicki "Modżiburki dwa"


 W literaturze motyw miłości występuje bardzo często. Pisarze uwielbiają o niej pisać (w końcu to ona jest najważniejsza w życiu), a czytelnicy uwielbiają czytać. Jednak snując historie na temat czegoś tak ulotnego można często popaść w banał, można niechcący stworzyć coś, co zamiast wzruszać rozśmiesza i denerwuje, bo chyba najtrudniej jest pisać o rzeczach najważniejszych. I trudno je recenzować.
            Modżiburki dwa” Mirosława Sośnickiego to także opowieść o miłości. Jednak bez patosu, bez przesady. To opowieść, której nie sposób zrecenzować, bo ciężko słowami wyrazić emocje, jakie towarzyszyły mi podczas czytania książki. Było wzruszenie i był śmiech, zachwyt oraz....rozczarowanie. Tak rozczarowanie, że nie poznałam takiej „modżiburkowej” miłości.
Mirosław Sośnicki pokazuje, że to niezwykłe uczucie łączące Modżiburka Małego (ją) oraz Modżiburka Wielkiego (jego) ma swoje odzwierciedlenie w rzeczach zwykłych ( w gotowaniu gołąbków dla ukochanego, w zimowym spacerze, w piciu porannej kawy).
            Autor uczy czytelnika, jak dostrzec magię w codziennym życiu, w czynnościach na pozór prozaicznych. Dzięki Modżiburkom pokazuje, jak należy pielęgnować miłość, jak odnaleźć radość w każdym momencie swojego życia.
            Książka napisana jest prostym językiem i choć niewiele w niej dialogów nie nudzi. Czyta się ją jednym tchem i z wielkim oczekiwaniem na rozwój sytuacji.
            „Modżiburki dwa” to bajka, bajka o uczuciu, którego każdy z nas szuka. To opowieść, która działa na czytelnika jak lekarstwo. Lekarstwo na gorsze dni.
Ja zakochałam się w Modżiburkach, w ich umiejętności okazywania sobie czułości.
Przekonajcie się sami:
„– Modżiburek Malutki musi mieć znacznie więcej pieszczot. Ma ich bardzo mało i teraz Modżiburek Większy powinien Modżiburkowi Malutkiemu trochę tych pieszczot dać.
– Dobrze. Wyślę ci pocztą. Na początek taką średnią paczkę.
– Tak się pieszczot nie przekazuje!
– A jak?
Pochyliła się nad nim i pocałowała. Długo. Namiętnie. „*

* s.10


Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki portalowi Sztukateria oraz wydawnictwu MTM za co bardzo dziękuję.




M. Sośnicki – Modżiburki dwa
Ilość stron: 276
Wyd. MTM
Jugowice 2011
Ocena: 6/6

           

środa, 25 maja 2011

Lidia Witek "Wybór Marty"

            Z twórczością zmarłej w styczniu 2011 roku Lidii Witek miałam okazję zetknąć się za sprawą powieści opartej na faktach „Wybór Marty”.
            Akcja powieści toczy się w Warszawie, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Autorka, co prawda nie podaje konkretnej daty, ale czytelnik może sam z lektury wywnioskować, że historia ta miała miejsce właśnie w tym czasie.
            Marta Karwowska 31-letnia architekt wiedzie spokojne i ustabilizowane życie. Ma dobrą pracę, własne mieszkanie, narzeczonego Roberta, a w najbliższych planach założenie rodziny. Pewnego deszczowego wieczoru w jej mieszkaniu pojawia się zapłakana kuzynka, Małgosia. Dziewczyna wyjawia Marcie, że zaszła w ciążę i w obawie przed swoim ojcem oraz matką jej chłopaka. Grzegorza zamierza poddać się aborcji. Marta pragnie pomóc Małgosi i składa jej zaskakującą propozycję...że adoptuje jej dziecko. Dziewczyna zgadza się i po urodzeniu Patryka Wojciecha oddaje go Marcie. Spokojne życie pani architekt zmienia się o 180 stopni.
            Opowieść o losach Marty przeplatana jest jej wspomnieniami. Kobieta wraca do czasów wojny, kiedy jako mała dziewczyna była częstym gościem w domu cioci Adeli. Adela miała wszystko: dobrego męża, wspaniały dom i pieniądze. W latach czterdziestych uchodziła za bardzo zamożną kobietę. Wszystko zmieniła wojna. Ukochany mąż, Karol został powołany do służby, kobieta musiała poradzić sobie z samotnością.  Wszystko zmienia się kiedy znajduje małego, chorego chłopca Stefka. Kobieta pragnąc go ratować musi sprzedać swoje ukochane pamiątki rodzinne. Uzyskane w ten sposób środki pozwoliły na wykarmienie i wyleczenie chłopczyka, którego Adela zwróciła po wojnie matce.
            Śledząc zachowanie Marty można rzec, że historia lubi się powtarzać. W latach czterdziestych jej ciotka wychowywała cudze dziecko i poświęciła dla niego wszystko, a teraz ona decyduje się na to samo.
            Główna bohaterka wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że adoptowała Patryka głównie ze względu na ciocię Adelę. Marta podjęła tę decyzję bardzo pochopnie, nie wiedząc do końca jakie niesie ona konsekwencje.
            Nie zawsze zgadzałam się z „wyborami Marty”, w wielu sytuacjach spodziewałam się innego rozwiązania, innej reakcji kobiety. Dokonując takich, a nie innych wyborów z pewnością miała na uwadze dobro chłopca. Jest ciepłą i pomocną osobą nie tylko dla swojego synka czy rodziny, ale również dla znajomych z pracy.
            Książka napisana przystępnym językiem, co sprawia, że czyta się ją bardzo dobrze. Jedyne czego trochę mi brakowało to żywszej akcji. Książkę oceniam pozytywnie, po jej lekturze nasuwa mi się kilka pytań: czy samotne osoby powinny adoptować dziecko? Czy warto zmieniać całe swoje życie dla zbyt pochopnie podjętej decyzji? I wreszcie czy w imię niesienia pomocy innym należy sobie odmówić szczęścia? Pytania trudne, na które lektura nie daje jednoznacznej odpowiedzi...

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki portalowi Sztukateria oraz wydawnictwu ProMic za co bardzo dziękuję.




L. Witek – Wybór Marty 
Ilość stron: 594
Wyd. ProMic
Warszawa 2010
Ocena: 4/6

sobota, 21 maja 2011

Helen Oyeyemi "Mała Ikar"

„Mała Ikar” to pierwsza wydana w Polsce powieść brytyjskiej pisarki nigeryjskiego pochodzenia, Helen Oyeyemi. Helen napisała książkę jeszcze w szkole średniej w niespełna dwa miesiące.

            Jessamy Harrison – córka Nigeryjki i Anglika nie jest zwykłą ośmiolatką. Dziewczynka jest niezwykle wrażliwa, uwielbia książki (zwłaszcza Szekspira) oraz haiku, które sama z wielkim zapałem pisze.

            Jess (tak zwraca się do niej matka) nie przepada za towarzystwem rówieśników, jej ulubioną formą spędzania wolnego czasu jest pobyt... w szafie. Boi się tłumu, a w szkole miewa histeryczne napady krzyku. (Dziewczynka przypomina mi bohatera powieści „Dziwny przypadek psa nocną porą”, Christophera, który w wyniku autyzmu także miał napady złości i bał się ludzi).

            Wszystko zmienia się w momencie kiedy rodzice zabierają ośmiolatkę do Nigerii. Tam Jess pozna nie tylko niezwykłą dziewczynkę o imieniu Tilly, Tilly ale także skrywaną od lat tajemnicę rodzinną,...

            Oyeyemi zadbała o to, aby czytelnik z niecierpliwością czekał na rozwój wydarzeń, chcąc dowiedzieć się kim jest tajemnicza przyjaciółka głównej bohaterki. Wytworem wyobraźni czy kimś zza światów? 

            Tę niezwykła atmosferę autorka buduje nie tylko dzięki interesującym postaciom, ale także dzięki bardzo sprawnemu językowi, czasem urzekającemu prostotą, czasem trochę poetyckiemu.

            „Mała Ikar” to opowieść o próbie odnalezienia własnego „ja”. O zagubieniu dziecka w dwóch tak różnych od siebie światach: Nigerii oraz Anglii. To opowieść o walce rodziców, jaką muszą stoczyć, aby dotrzeć do dziecka, które tak bardzo swoim zachowaniem odbiega od rówieśników. Wreszcie to opowieść o emocjach, o tym, jak potrafią manipulować człowiekiem.

            Lektura interesująca, która zmusza czytelnika do własnej interpretacji, a czasem do jej weryfikacji.


H. Oyeyemi – Mała Ikar

Ilość stron: 356
Wyd. W.A.B
Warszawa 2007
Ocena: 5/6

Antologia "Mogliby w końcu kogoś zabić"


Przyznam, że nie przepadam za antologiami. Uważam, że bardzo trudno jest zmieścić wiele ciekawej treści w tak krótkiej formie, jaką jest opowiadanie. Bardzo ciężko jest mi takie książki oceniać, ponieważ różnorodność opowiadań wyklucza użycie jednego sposobu oceniania.

            Jednak skusiłam się na „Mogliby w końcu kogoś zabić.” Lubię kryminały, a poza tym zaintrygował mnie tytuł.

            „Mogliby w końcu kogoś zabić” to zbiór dziesięciu opowiadań napisanych przez polskich autorów. Czytelnik odnajdzie tutaj intrygujące historie napisane m.in. przez Jacka Skowrońskiego, Piotra Schmandta, Katarzynę Rogińską czy Katarzynę Gacek.

            Wszystkie te historie łączy oczywiście tajemnicza zbrodnia oraz osoba, która stara się tę zbrodnię rozwikłać. I to chyba jedyny wspólny element.

            W każdym z opowiadań odnajdziemy inny język, inny przekaz. Zetkniemy się tutaj ze zbrodnią dokonaną pod wpływem miłości (opowiadanie „mogliby w końcu kogoś zabić”), morderstwem „dla dobra rodziny” („Blondynki”) oraz zbrodnią z wątkiem okultystycznym („Noc wszystkich trupów”).

             Niektóre zbrodnie są tylko pretekstem do zwrócenia uwagi na bardzo istotne problemy, jak chociażby w opowieści Ewy Ostrowskiej „Kraina Czarów Alicji Nowak”, gdzie autorka porusza temat znęcania się nad dziećmi. Czytelnik poznając Alicję i jej życie ma ochotę zadać pytanie czy rodzice mogą bezkarnie łamać prawa dziecka? I dlaczego społeczeństwo nie reaguje na krzywdę najmłodszych?

Opowieść „Cztery ściany Agnieszki” także porusza ważny problem, a mianowicie problem choroby psychicznej. Historia Agnieszki to opowieść o chorobie, która przychodzi znienacka, o schizofrenii, która odbiera kobiecie możliwość spokojnego życia. 

Każde opowiadanie napisane jest bardzo przystępnym językiem, przystępnym, choć różnym, bowiem każdy z autorów dysponuje innymi środkami oraz posiada charakterystyczny styl pisania. Ta różnorodność nie przeszkadza w odbiorze, wręcz przeciwnie sprawia, że książka jest ciekawsza.

 Myślę, że w tej antologii każdy wielbiciel kryminałów znajdzie coś dla siebie.




Antologia "Mogliby w końcu kogoś zabić"
Ilość stron: 316
Wyd.Oficynka
Gdańsk 2010
Ocena: 4/6



środa, 18 maja 2011

Jack Ketchum "Dziewczyna z sąsiedztwa"


            „Dziewczyna z sąsiedztwa” to pierwsza książka Jack’a Ketchuma, amerykańskiego pisarza grozy, który jest „drugi zaraz po Stephenie Kingu”
            „Dziewczyna z sąsiedztwa” to thriller tematyką nawiązujący do morderstwa z 1965 roku jakiego w Stanach Zjednoczonych dokonała Gertrude Baniszewski. Kobieta wraz ze swoimi dziećmi oraz dziećmi sąsiadów maltretowała, a następnie zabiła 16-letnią Sylvię Likens.
            New Yersey, koniec lat pięćdziesiątych XX wieku. Dwunastoletni chłopak, David Moran poznaje Meg, dziewczynę która po śmierci rodziców wraz z młodszą, niepełnosprawną siostrą Susan wprowadza się do swojej ciotki Ruth Chandler. David zauroczony dziewczynką staje się częstym gościem w domu Ruth oraz jej trzech synów. Pewnego dnia chłopak odkrywa, że Meg przetrzymywana jest w schronie, a ciotka i kuzyni znęcają się nad nią fizycznie i psychicznie.
            Wkrótce do tych okrutnych rytuałów przyłączają się dzieci z sąsiednich domów, podjudzane przez Ruth traktują zaistniałą sytuację jak kolejną zabawę, kolejną grę, w której, aby wygrać należy zadać cierpienie Meg.
            David staje się obserwatorem, nie znęca się nad dziewczyną po prostu stoi i patrzy. Jest zagubiony, nie wie, co ma robić. Jest tym wszystkim zafascynowany, bo „to jest jak narkotyk”, z drugiej strony jest mu wstyd, że nie potrafi ocalić Meg, że swoim milczeniem daje na to przyzwolenie. Czuje się winny, jednak w jego przekonaniu dzieci nie są w stanie zrobić nic, a on przecież jest tylko dzieckiem. Targany wyrzutami sumienia postanawia pomóc dziewczynie, tylko czy nie za późno?
            Autor posłużył się prostym, „dosadnym” językiem niczego nie omijając, nie ubarwiając. Sceny maltretowania opisane są bardzo dokładnie przez co wywierają na czytelniku ogromne wrażenie.
Relacjonuje tę zbrodnię z perspektywy jednego z uczestników – Davida, czytelnik poznaje wszystkie jego emocje, lęki, wątpliwości przez co „odczuwa” te zdarzenia jeszcze realniej.
„Dziewczyna z sąsiedztwa” to powieść, która boli. Czytając ją momentami miałam ochotę zamknąć oczy i powiedzieć, że to nie mogło dziać się naprawdę, a przecież Ketchum pisząc powieść opierał się na faktach.
Nie mogę napisać, że książka mi się podobała i ją polecam, bo byłoby to nie na miejscu. Książka mną wstrząsnęła, z pewnością zostanie w mojej pamięci. To thriller dla osób o mocnych nerwach.



J. Ketchum - Dziewczyna z sąsiedztwa
Ilość stron: 300
Wyd. Papierowy Księżyc
Słupsk 2009
Ocena: 6/6


poniedziałek, 9 maja 2011

Jorge Molist "Zdrada. Katarzy kontra Strażnicy Świątyni"

Z twórczością hiszpańskiego pisarza Jorge Molist’a zetknęłam się po raz pierwszy za sprawą powieści „Zdrada.  Katarzy kontra Strażnicy Świątyni. Muszę przyznać, że duży wpływ na to, że sięgnęłam po tę książkę miała wpływ okładka oraz zawarte na niej hasło odnoszące się do Katarów „Bardziej uduchowieni, zagadkowi, prześladowani niż templariusze”.
            Bohaterem powieści jest Jaime Berenguer, Kubańczyk, który mieszka w Los Angeles i zajmuje bardzo wysokie stanowisko w potężnym koncernie medialnym Davis Corporation. W siedzibie korporacji dochodzi do zamachu bombowego w którym ginie człowiek. Od tego momentu życie Jaimego zaczyna się komplikować.
            W dzień zamachu poznaje prawniczkę, Karen również pracującą dla Davis Corporation. Kobieta wprowadza go w szeregi tajemniczej grupy Katarów. Katarzy to rodzaj religijnej sekty, która w wyniku krucjat XIII- wiecznych została wymordowana. Teraz chcą odrodzić się znowu, aby walczyć o swoje prawa i aby zjednywać sobie jak najwięcej zwolenników. Jaime dowiaduje się, że jest następcą króla Aragonii, Pedra II i ma odegrać  kluczową rolę w walce Katarów ze Strażnikami Świątyni...
            Książka niestety bardzo mnie zawiodła. Czytając ją miałam wrażenie, że już z czymś podobnym się zetknęłam chociażby w „Kodzie Leonarda da Vinci” Dana Browna. Znów walka o religię i tajemnica Św. Graala.
            Bardzo irytował mnie główny bohater. Prawie 40-letni Jaime zachowywał się jak zakochany nastolatek. Świadomie dał się wykorzystywać Karen, uzasadniając swoje działania tym, że „ona jest piękna i bardzo ją kocha”. Mężczyzna jest tak naiwny, że aż denerwujący.
            W niekorzystny sposób zostali przedstawieni także pozostali bohaterowie. Są bezbarwni i nijacy, autor nie skonstruował, żadnej ciekawej osobowości. Żadna z postaci nie wyróżnia się na tyle, by utkwiła w pamięci czytelnika na dłużej.
            Akcja powieści toczy się w żółwim wręcz tempie, co sprawiło, że książkę musiałam co jakiś czas odkładać, aby nie zasnąć. To thriller, który niestety nie posiada atmosfery grozy i napięcia. Zachowania bohaterów stają się przewidywalne, czasem naiwne i śmieszne.
            Najciekawszym elementem książki okazała się okładka.



J. Molist - Zdrada.  Katarzy kontra Strażnicy Świątyni
Ilość stron: 416
Wyd. Philip Wilson
Warszawa 2006
Ocena: 2/6

           

piątek, 6 maja 2011

Andrea Maria Schenkel "Dom na pustkowiu"


„Dom na pustkowiu” kryminał bawarskiej pisarki Andrei Marii Schenkel zdobył wiele prestiżowych nagród, stał się światowym bestsellerem i sprzedał się w prawie milionie egzemplarzy. Nie przeszłam obojętnie obok takiej reklamy i postanowiłam sięgnąć po tę powieść po to, by się przekonać czy zachwyt jest uzasadniony.
Dom głównych bohaterów, rodziny Dannerów usytuowany jest na kompletnym odludziu w małej wiosce Tannöd. Rodzina budzi powszechną niechęć oraz strach wśród mieszkańców. Jej członkowie uważani są za dziwaków, samolubów oraz skąpców.
            Kiedy pewnej niedzieli Dannerowie nie zjawiają się w kościele ,a  dzieci nie pojawiają się następnego dnia w szkole zaniepokojeni sąsiedzi postanawiają udać się do domu na pustkowiu, aby sprawdzić co się dzieje. Cała rodzina została brutalnie zamordowana. To wydarzenie wstrząsa całą wsią.
            Poruszeni sąsiedzi zdają relację dziennikarce z przebiegu zdarzeń, jakie miały miejsce w dniu morderstwa. Wspominają każdego z rodziny Dannerów. Hermanna- głowę rodziny, człowieka oschłego surowego i agresywnego w stosunku do swojej pobożnej żony Teresy i córki Barbary. Barbara miała dwójkę dzieci: Mariannę i Józefa, którzy byli jedyną radością w tym wyobcowanym i smutnym domu.
            Dzięki wywiadom z mieszkańcami Tannöd czytelnik odkrywa wiele zaskakujących faktów z życia rodziny Dannerów. Wiele strasznych wydarzeń, rodzinnych tajemnic, które miały wielkie konsekwencje. Poznajemy rodzinę z punktu widzenia m.in. księdza, wójta, mechanika, sklepikarki oraz dzieci i osób starszych. Wiele osób twierdzi, że w końcu musiało dojść do tragedii, bo ci ludzie żyli w grzechu.
            Schenkel trzyma czytelnika w nieświadomości do samego końca, kiedy już nam się wydaje, że wiemy kto jest mordercą, kolejne karty odsłaniają nowe wydarzenia, które znów wprowadzają w niepewność.
            Książka bardzo ciekawie skonstruowana, napisana prostym przystępnym językiem, który sprawia, że czyta się ją przyjemnie i szybko. Jednak specyficzna, nie każdemu się spodoba, mnie przypadła do gustu.

 A.M. Schenkel – Dom na pustkowiu
Ilość stron: 198
Wyd. Sonia Draga
Katowice 2008
Ocena: 4,5/6

czwartek, 5 maja 2011

Jakub Żulczyk "Instytut"


           Jakub Żulczyk dziennikarz współpracujący m.in. z „Machiną” oraz „Lampą”. Zadebiutował w 2006 roku książką „Zrób mi jakąś krzywdę”. Powieść „Instytut” jest jego trzecią książką.

            35-letnia Agnieszka po rozstaniu z mężem przeprowadza się do mieszkania w jednej z dzielnic Krakowa, tytułowego Instytutu. Nikt nie wie skąd wzięła się nazwa, ani jaką historię kryje w sobie budynek. Agnieszka przygarnia do swojego mieszkania czterech współlokatorów: Sebastiana, Weronikę, Igę oraz Jacka. Pewnej nocy z przerażeniem odkrywają, że ktoś uwięził ich w mieszkaniu. Nie mają pojęcia kto to mógł być. Jedyną wskazówką, jaką zostawiają ONI jest napis na ścianie nakazujące mieszkańcom oddać mieszkanie.

            Mijają godziny, a uwięzieni ludzie wkrótce zostają pozbawieni telefonów, Internetu oraz światła. Okna zostają zabite deskami, a winda zepsuta. To dopiero początek „zabawy” jaką dla lokatorów przygotowali ONI...

            Opisy wydarzeń w Instytucie przeplatanie są retrospekcjami głównej bohaterki. Agnieszka wspomina swoje nieudane małżeństwo, młodość oraz codzienną walkę o lepsze życie. Snuje także historie o każdym ze swoich współlokatorów. Każdy z nich po gorzkich oświadczeniach próbuje poskładać swoje życie na nowo.

            Powieść napisana jest bardzo „soczystym, zadziornym” językiem, akcja sadzona we współczesności nadaje książce realności. Żulczyk bardzo dobrze buduje atmosferę napięcia i grozy dawkując ją czytelnikowi w odpowiednich proporcjach.

            Jest jednak coś co przeszkadza pewna bezsensowność fabuły. Bohaterowi miejscami zachowują się wręcz idiotycznie. Niektóre sytuacje są bardzo absurdalne, jak chociażby zakończenie, którego nie będę tutaj zdradzała.

            „Instytut” miał być wspaniałym horrorem, niestety w moim przekonaniu nie do końca się to autorowi udało. Jest dobrze napisana i dość wciągająca, jednak fabuła pozostawia wiele do życzenia.




J. Żulczyk - Instytut
Ilość stron: 251
Wyd. Znak
Kraków 2010
Ocena: 3,5/6