Sigmund Group to instytucja,
która dzięki wykorzystaniu najbardziej zaawansowanej technologii jest w stanie
modyfikować wspomnienia i spełniać najbardziej niezwykłe życzenia swoich
klientów. Warunek jest jeden: osoba, której życzenie ma zostać spełnione musi
być umierająca. Klientem Sigmund Group zostaje John Wyles, który przed śmiercią
pragnie polecieć na Księżyc. Wkrótce jego dom odwiedzają dr Eva Rosalene i dr
Neil Watts, których zadaniem jest „włamanie się” do pamięci umierającego
mężczyzny, dotarcie do najgłębszych wspomnień, by później móc do tych wspomnień
dodać pragnienie lotu na Księżyc. Odkrywanie
poszczególnych reminiscencji okaże się bardzo trudne. Nie wszystkie luki w
pamięci John’a da się zapełnić, a czas pędzi nieubłaganie.
Brzmi jak zarys fabuły filmu czy
książki, prawda? Nic bardziej mylnego. Ta opowieść to początek niezwykłej gry
komputerowej „To the Moon” stworzonej
przez niezależnie studio Freebird Games. Choć
w moim odczuciu „To the Moon” tak do końca grą nie jest. Dla mnie to interaktywna
opowieść, w którą musimy się zaangażować, aby poznać jej finał.
Samej rozgrywki nie mamy tutaj
wiele. Wcielamy się w dwójkę bohaterów: Evę i Neil’a, których zadaniem jest odkrywanie
wspomnień. W tym celu przeszukujemy, pomieszczenia, szperamy w szafkach i
zgłębiamy treść notatek, które wpadną nam w ręce. Wspomnienie może ujrzeć
światło dzienne w momencie skompletowania przez nas pięciu ogniw pamięci. Zatem, jak widać niewiele zadań na nas czeka, bo
nie one są tutaj najważniejsza. Centrum stanowi opowieść, która z każdym
odkrytym wspomnieniem coraz bardziej nas hipnotyzuje i zaskakuje.
Klimat, muzyka i retro czyli co jest siłą „To the Moon”
Fabuła niewątpliwie jest tutaj
najważniejszym ogniwem, składającym się na wyjątkowość gry. O czym, zatem jest
ta „komputerowa” opowieść? O miłości,
tęsknocie, samotności i… latarni morskiej. Brzmi banalnie, a jednak ma w sobie
coś takiego, co nie pozwala przejść obok niej obojętnie. Ten klimat, nieco
nostalgiczny z domieszką tajemnicy, którą chcemy poznać zostaje z nami na długo po zakończeniu gry. Nie
myślcie jednak, że „To the Moon” to
tylko melancholia. Na humor, żarty i śmiech także znalazło się miejsce. A to za
sprawą „doktorskiego” teamu: Evy i Neil’a, których permanentne przepychanki
słowne i celne komentarze poprawią nam nastrój ;)
Kolejnym walorem gry jest muzyka.
Jej twórcy: James Q. Zhang i Laura Shigihara postawili na oszczędność dźwięków
i tekstu (bo w grze pojawia się także piosenka), dzięki czemu stają się ona
uzupełnieniem warstwy wizualnej i fabularnej nie odwracając uwagi od pozostałych
aspektów gry. Pozostając przy oprawie graficznej „To the Moon” muszę przyznać, że mnie ona oczarowała. Nieco archaiczna, pikselowa przywodzi
mi na myśl ulubione gry z dzieciństwa, choćby te na konsolę Pegasus. Ponadto to
właśnie te „pikselowe obrazki” w dużej mierze tworzą ten wyjątkowy klimat „To the Moon”. Nie wszystkim, oczywiście
takie wykonanie gry przypadnie do gustu, ale dla mnie wykorzystanie takiej
techniki jest atutem.
„To the Moon” to gra, dla
tych, którzy pragną stać się częścią wzruszającej opowieści, o tym, co bliskie
każdemu z nas. Niekoniecznie dla tych, którzy liczą na pasjonującą rozgrywkę,
choć emocji tutaj nie zabraknie.
Piękna.
Wzruszająca.
Zdjęcia można powiększyć ;)
Obecnie coraz więcej wychodzi gier, w których liczy się historia, fabuła, a niekoniecznie super nowoczesna grafika i nieziemskie rozwiązania - co mnie osobiście cieszy niezmiernie :)
OdpowiedzUsuńKiedyś uwielbiałam grać w gry tego typu. Teraz niestety nie mam czasu..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://myfantasticbooksworld.blogspot.com/
Nie słyszałam o tej grze, ale myślę, że z chęcią bym w nią zagrała ;)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz słyszę o tej grze. Ciekawa...
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa fabuła.
OdpowiedzUsuń