obrazy pochodzą ze strony freebirdgames.com |
Swego czasu
pisałam na blogu o grze „To the Moon”stworzonej przez Freebird Games. Gra mnie oczarowała, zatem z niecierpliwością oczekiwałam
gry „Finding Paradise”, która miała nawiązywać
nie tylko do świetnego „To the Moon”,
ale także do „A Bird Story”- gry,
której bohaterem jest chłopiec imieniem Colin. Pewnego dnia wracając ze szkoły
znajduje rannego ptaka. Zabiera go do domu i troskliwie opiekuje się nowym
przyjacielem. Chłopiec coraz bardziej przywiązuje się do niego, chociaż wie, że
kiedyś będą musieli się rozstać.
Czekałam,
czekałam i się doczekałam ;) W grudniu ubiegłego roku miała miejsce premiera gry
„Finding Paradise”. Dlaczego zatem piszę
o niej dopiero teraz? Bo właśnie teraz miałam chwilę (taką dłuższą, bo
ukończenie gry zajęło mi około pięciu godzin), aby do niej zasiąść.
Wracamy do
instytucji Sigmund Group, która trudni się w spełnianiu życzeń pacjentów,
których życie dobiega końca. Tym razem klientem spółki zostaje Colin Reeds
(tak, ten chłopiec z „A Bird Story”;)).
Do akcji wkracza znany z „To the Moon”
team czyli dr Eva
Rosalene i dr Neil Watts, którzy odbędą podróż przez wspomnienia pacjenta, po
to, by spełnić jego ostatnie marzenie. Jest tylko jeden drobny szczegół, który
może utrudnić im pracę. Otóż Colin nikomu nie zdradził, czego pragnie.
Wiemy, że mężczyzna był pilotem.
Kochał nie tylko latanie, ale także muzykę. Wraz z żoną, Sofią często grywali w
domowym zaciszu różne melodie (on na wiolonczeli, ona na pianinie). Doczekali
się syna- Ashera, który był dla nich całym światem. Czego zatem brakowało
Colinowi? Czego żałował na tyle, by prosić speców od wspomnień, by to zmienili?
Aby poznać odpowiedź musicie przeszukać zakamarki jego pamięci.
„Finding Paradise” to w moim odczuciu bardziej
opowieść interaktywna, aniżeli gra. Zresztą podobnie, jak poprzedniczka. Ponownie
wcielamy się w dwójkę bohaterów: Evę i Neil’a, których zadaniem jest odkrywanie
wspomnień. W tym celu przeszukujemy pomieszczenia, odwiedzamy różne miejsca i
zgłębiamy treść notatek, które wpadną nam w ręce. Będziemy musieli także
rozwiązać kilka łamigłówek (chociaż to może za dużo powiedziane) i …to wszystko
;) Przyznacie, że wielu wyzwań tutaj nie znajdziemy, jednak nie to jest tutaj
najważniejsze.
Głównym
filarem jest tutaj opowieść. Historia Colina to całe spektrum emocji. Śmiech, radość,
wzruszenie, smutek i samotność. A gracz odkrywając kolejne elementy jego życiorysu
te emocje współdzieli. Ta „pikselowa” opowieść to opowieść o miłości,
przyjaźni, samotności i wyborach, które nie zawsze są dobre. Brzmi nieco
banalnie, prawda? A jednak hipnotyzuje, intryguje i sprawia, że chcemy poznać
jej finał. I nawet (choć pewno nie wszyscy się do tego przyznają) wyciśnie
niejedną łzę ;) O równowagę międzyemocjonalną (że tak to ujmę) zadbają Eva i
Neil, których dysputy na tematy wszelakie sprawiają, że nie sposób się nie
uśmiechnąć.
Gra
stworzona jest metodą pixel-artów i graficznie nawiązuje do gier znanych m.in.
z konsoli SNES. Sama bardzo lubię tę stylistykę, która niewątpliwe wpływa na charakter
gry. Nie mogę pominąć także warstwy muzycznej. Podobnie, jak w przypadku „To the Moon” muzyka doskonale współgra z
fabułą. Delikatna i nostalgiczna potęguje klimat gry.
„Finding Paradise” to tytuł obowiązkowy dla tych,
którzy uwielbiają „To the Moon”. To
także dobra propozycja dla tych, którzy chcą stać się częścią poruszającej
opowieści.
Ja nie gram w gry, ale może mojemu mężowi by się spodobała.
OdpowiedzUsuńJa od czasu do czasu lubię w coś zagrać :)
Usuń